kiedyś myślałem, że moim zawodowym sukcesem będzie sprzedanie drogiego alkoholu.
dziś wiem, że tak nie jest...
dziś sprzedaję najtańszy. w tej samej cenie.

poniedziałek

absolwent night

starzeję się. 
robi mi się żal taconiosek, obdartusów i głuchoniemych od porcelanowych słoników. a, i brzydkich, tłustych lasek, walczących o barmana.
o ile z litości do niepełnosprawnych słoników zostałem wyleczony bardzo szybko, gdy jeden z nich po drugim obchodzie sali nie pieprząc się podbił do maszyny, gdzie przepuścił 5 dych, to jeśli chodzi o "pustych" klientów ostatnio pękłem. 
środek tygodnia, balet tak se, ani dramatu, ani urwania jaj, czyli praktycznie najbardziej kasogenny wieczór, bo na wszystko jest czas. siedziało ich dwóch, wystarczająco blisko, żeby rozmawiać, i na tyle daleko, żeby mogli osobno spić piwo w spokoju. siedzą, piją. jeden, widać, że gość różnie miał w życiu, niesamowicie grzeczny ("przepraszam, kolego, można popielniczkę? w ogóle sorry, że nazwałem Cię kolegą") co jest domeną ludzi albo bogatych, albo bardzo biednych, w pewnym momencie wyciąga portfel. w portfelu cienko, ale znajduje parę złotówek i prosi mnie. przepraszając. najtańszej wódki, kieliszek. 
i to był moment, kiedy zrobiło mi się gościa żal. gdyby był młyn, nawet bym nie zwrócił na niego uwagi, zrobiłbym i leciał dalej, ale miałem czas obejrzeć go sobie dokładnie, chcąc czy nie. 
policzylem mu za pół najtańszej, bo i tak więcej nie miał. chciałem dać mu coś na popchnięcie tej wódki. nie chciał. tradycjonalista, starej daty, szczerze mówiąc mogłem się domyślić. posiedzieli jeszcze z godzinę, rozmowa zupełnie się chłopakom nie kleiła, a może nie byli w nastroju. na zachętę dałem chłopakom jeszcze po kieliszku od siebie. tym razem, dla jaj, położyłem im po ćwiartce cytryny obok. popatrzyli jakby zupełnie nie wiedzieli, co z nią zrobić. ot, psikus.
po pewnym czasie, gdy już poszli, doszedłem do wniosku, że mogłem chłopakom na tajniaka postawić coś droższego. zostałbym cichym bohaterem wieczoru, i miałbym jakąś tam satysfakcję. 
ale w zasadzie nie mieli przecież źle. 
a ja zrobiłem wtedy 400 za 6 godzin stania.
ach, te wieczory bez ludzi.

są momenty, gdy nawet chuj czuje potrzebę odkupienia win.

1 komentarz:

Szymon pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.